Enchanted Hunters: Peoria

Enchanted Hunters: Peoria
[Antena Krzyku, 2012]
Ocena: 4/6

Zacznijmy może nietypowo, od okładki. Hrabia lisek na liściastym tle. Koresponduje z zawartością? Raczej. Rzecz jasna odrobinę z przymrużeniem oka. Co nie zmienia faktu, że Peoria to po prostu ładny, przyjemny indie-folkowy album z delikatnymi ciągotami tam gdzie zapuszczali się Fleet Foxes na swoim debiucie. I właśnie siłą Enchanted Hunters jako zespołu wydaje się klarowny, całkiem unikalny styl, dzięki czemu nie są kolejnym około folkowym zespołem bez pomysłu, a zamiast tego proponują własną, nieco dziwną, zapuszczoną daleko wstecz, wizję na tego typu granie. Blisko natury, z dwiema znakomitymi wokalistkami i ciekawymi, intrygującymi tekstami. Kompozycyjnie może i nie oszołamiają, ale Peoria trzyma równy poziom, skutecznie unikając większych wpadek. Nie jest to więc muzyka, która cokolwiek zmieni w układzie sił wszechświata, tak przesłuchanie tego albumu nikomu krzywdy nie sprawi, a wręcz przeciwnie, może dostarczyć sporo przyjemności. Posłuchajcie chociażby takiego „Frost” by się przekonać, że Enchanted Hunters coś w sobie mają i warto ich przynajmniej odnotować. Akustyczno-folkowe granie w dziwnej, choć delikatnej skorupce. O, jak ładnie to ubrałem w słowa. -Łukasz Halicki

http://enchantedhunters.bandcamp.com/

Mela Koteluk: Spadochron

Mela Koteluk: Spadochron
[Emi Music Poland, 2012]
Ocena: 5/6

W świecie, w którym przestano już nawet operować pojęciami typu „debiut roku”, Mela jest tą, która najbardziej na taki tytuł zasługuje. Krzyżując ciekawy przekaz słowny, nieoczywistą przebojowość oraz naprawdę ambitną warstwę muzyczną, za którą zresztą kryje się pare ciekawych nazwisk (Wośko, Gajko, Rasz a gościnnie nawet Wacław Zimpel), powstała płyta której najzwyczajniej w świecie dobrze się słucha. I powie to zarówno mój wybredny kolega meloman, nie lubiąca muzyki żona, jak również moja niekoniecznie orientująca się w muzyce mama. I zupełnie nie umniejszając wartości artystycznej Spadochronu, jego siła kryje się przede wszystkim w uniwersalności i idealnym osadzeniu środka ciężkości pomiędzy światem ambitnym, a komercyjnym zasięgiem ramion. Muzycznie dzieje się tu bardzo dużo – całość utrzymana jest w szeroko rozumianych klimatach pop rockowych, chociaż nie unikając odrobiny elektroniki („Wolna”!), a nad wszystkim góruje alternatywno-jazzowy zamysł kompozycyjny, który daje tej muzyce mnóstwo niepowtarzalności.  Zasadniczo jednak obywa się tutaj bez odważnych decyzji, czy jakichkolwiek brawurowych połączeń stylistycznych, co wcale nie jest wadą – jest za to bezpieczna i przemyślana wizja oraz klarowne brzmienie, co oczywiście zgodnie z tokiem rozumowania wypada uznać za plus. To wszystko sprawia, że niby można zarzucić tej płycie pewne asekuranctwo i operowanie muzycznymi szablonami, niemniej nie wypada. Spadochron jest bowiem na tyle ciekawą i bogatą w detale płytą, że jej obrona przez zarzutami o komercyjność i radiowość nie należy do najtrudniejszych zadań.

Muzyka muzyką, ale nie zapominajmy o głównej bohaterce tego albumu – Mela oferuje nam angażujące, całkiem mądre teksty oraz przyjemną barwę głosu, sprawiając że jej wokal funkcjonuje jako coś więcej niż kolejny instrument w zespole. A to wbrew pozorom rzadkość. Gdy dodamy do tego fakt bardzo sprawnego władania rodzimym językiem („Melodia Ulotna”!), okazuje się, że nagle mamy przed sobą artystkę śmiało wkraczającą do grona najciekawszych polski kobiecych wokali ostatnich X lat. Biorąc od uwagę, że 90% narodu sądzi, że mamy tylko jedną reprezentantkę w tej kategorii, wszyscy nagle zaczęli porównywać Melę do tejże jednej Pani, której pozwolę sobie nie wymieniać z nazwiska. Nic bardziej mylnego, a żeby się przekonać wystarczy kupić Spadochron. Zdecydowanie warto. -Łukasz Halicki

http://www.myspace.com/melakoteluk

Weld: Chromosome (EP)

Weld: Chromosome (EP)
[Minicromusic, 2012]
Ocena: 4/6

Wszyscy warszawiacy doskonale wiedzą, że najlepsze minimale są w Pewexie. Ten maleńki lokal w słynnych pawilonach przy Nowym Świecie nieustannie zaskakuje staranną selekcją wybornego techno ze zdecydowaną przewagą odcieni deep i minimal, zostawiając wszelką konkurencję daleko w tyle. Każdorazowa wizyta przynosi standardowy zestaw zapytań co to, skąd to oraz jak wy to robicie, ale wrodzona nieśmiałość i każdorazowy ścisk nie pozwalają zapytać o playlistę. Domowa rzeczywistość okazuje się z kolei niewiarygodnie brutalna, gdyż nijak nie udaje się przeniknąć internetowego śmietnika w celu znalezienia podobnych dźwięków. A jeśli już coś się znajdzie to jest tego za mało i za krótko. Tak jest i w tym przypadku – skromna, 4-utworowa EP-ka Welda zapewne nie starczyłaby na jedno piwo, lecz na szczęście w warunkach domowych można bez skrupułów powtarzać i zapętlać. Chromosome (EP) jest bowiem niesłychanie udaną, choć przyznajmy niezbyt odkrywczą czy pionierską, porcją głębokiego, bardzo stonowanego i niesłychanie klimatycznego minimalowego grania. I może brak tej muzyce odrobiny wyrazistości i bardziej wyrobionego własnego stylu (najbliżej jest świetne ostatnie „Organic Meter”), lecz jest to pozycja na tyle równa i uzależniająca, że szkoda by było jej nie odnotować. Jeśli jeszcze nie czujecie się przekonani to mocnym argumentem skłaniającym do sprawdzenia Welda wydaje się być darmowość tej EP-ki (stąd). -Łukasz Halicki

http://soundcloud.com/weld

Kapela Ze Wsi Warszawa: Nord

Kapela Ze Wsi Warszawa: Nord
[Karrot Kommando, 2012]
Ocena: 4+/6

Duma eksportowa. Ambitny około-folk. Ponoć awangardowy. Do tego ostatnimi czasy notoryczni zdobywcy Fryderyków. Tym razem łączą katolickie dźwięki Mazowsza z pogańskim chłodem północy. Ten miks kulturowy okazuje się być zaskakująco strawny, a w swych poszukiwaniach wcale nie tak daleki od dotychczasowych poczynań zespołu. Choć trzeba przyznać, że jest tu świeżość przemieszana z odrobiną nowości. Przynajmniej w pewnym stopniu, gdyż nadal nie sposób pomylić ich z kimkolwiek innym. Polska ludowość przeważa, jednak sposób jej podania bywa zaskakująco pomysłowy, jak chociażby w świetnej „Kołysance Konopnej” czy równie udanym „Bendzie Wojna”. Jednak pomimo tego rodzimego rodowodu, rzekomych północnych poszukiwań, nadal przeważa wrażenie obcowania z kulturowym tyglem, gdzie granice i epoki uległy zamazaniu, zbijając się w specyficznie unikalną dźwiękową masę. Doskonałym potwierdzeniem tego jest najlepszy utwór na Nord, instrumentalna „Polka Żydóweczka”, będąca po prostu nieskrępowaną, dynamiczną mieszanką wielu kultur i temperamentów. Tym samym najnowsza propozycja Kapeli Ze Wsi Warszawa, choć może nieco zbyt długa i momentami zbyt radykalna w swoim folkowym zadurzeniu, prezentuje zespół w świetnej formie i z siłą muzyki zdolną zainteresować nawet tych, którym folk co najwyżej kojarzy się z Jarzębiną czy zespołem Mazowsze. -Łukasz Halicki

http://www.kzww.pl/

Niechęć: Śmierć W Miękkim Futerku

Niechęć: Śmierć W Miękkim Futerku
[Wytwórnia Krajowa, 2012]
Ocena: 5/6

Zawsze, ale to absolutnie zawsze, recenzje takich płyt skupiają się rozważaniach czy to jeszcze jazz, a może nie. I w ogóle czym jest jazz. Zawsze znajdą się również różne rozmaite gagatki (ja), które z uporem maniaka unikną tematu, stawiając na „oryginalność” i „walkę z szablonami”. No to czym w sumie jest Niechęć? Póki co wygląda na to, że są zespołem będącym autorem najlepszej jak do tej pory polskiej płyty 2012 roku. O, to też jedna z cudowniejszych figur recenzenckich – płyta roku. Tak czy siak zespół wraz ze swoim debiutanckim albumem zdecydowanie zasługuje na uwagę, niezależnie od tego czy będziemy ich postrzegać jako niegrzeczną Jazzpospolitą, kolejny zespół około post-rockowy, kreatywnych jazzmanów czy unikalne zjawisko w skali światowej. Sama Śmierć W Miękkim Futerku raczej nie koi i nie rozpieszcza, ale też ciężko mówić o nadmiarze szaleństw. Otwarcie z przytupem, końcówka zamglona, a w środku bywa klasycznie, czasem tylko odważnie i zawadiacko. Nie brak im kompozycyjnego rozmachu i kreatywności, przez co każdy utwór to zupełnie odrębna historia, choć wszystkie tworzą zadziwiająco zgrany zestaw. Wyróżnić można pierwsze „After You” i przedostatnie „Fecaliano”, choć rzecz jasna nie ma tu mowy o żadnym selektywnym powtarzaniu fragmentów. Że okładka i tytuł wyborne to oczywiste, więc daruję sobie. -Łukasz Halicki

http://www.myspace.com/niechec

The Shipyard, „Downtown”

 The Shipyard, „Downtown”
Ocena: 5+/6

Zostałem bezwzględnie oszukany przez Nasiono Records oraz zespół The Shipyard. Wyciągnięta w zeszłym tygodniu ze skrzynki płyta, dzisiaj w końcu znalazła miejsce w moim odtwarzaczu, gdzie doczekała się odsłuchu i niespodziewanie zmiażdżyła mnie już na poziomie pierwszego utworu. Na czym polega oszustwo? Na tej płycie nie ma więcej utworów. To singiel. Rzecz jasna całkiem niesamowity. Trochę w klimacie przebojowego The Cure, z wyraźną post-punkową nutą lat 80-tych i odrobinę zdziadziałym charakterem (pozytyw!) „Downtown” wchodzi niesamowicie dobrze i wróży być może genialną płytę. I zasadniczo nie ma w tym utworze nic niewiarygodnie świeżego, co więcej – wręcz poraża jego specyficzna archaiczność, ale w zestawieniu z niesamowitą dynamiką oraz świetnym warsztatem kompozytorskim wyszło z tego uzależniające monstrum, które niszczy swą genialnością i obiecuje naprawdę wiele. Szkoda, że tą obietnicę będzie można zweryfikować dopiero na koniec sierpnia. Ćwiczmy w takim razie cierpliwość. -Łukasz Halicki

http://theshipyard.bandcamp.com/

Maki i Chłopaki: Dni Mrozów

Maki i Chłopaki: Dni Mrozów
[Thin Man Records, 2012]
Ocena: 5/6

Kolejny lokalnie kultowy zespół postanawia w końcu udowodnić swoje istnienie płytą. A owe debiutanckie Dni Mrozów okazują się być drugim, po ostatniej płycie Muzyki Końca Lata, prowincjonalnie ulokowanym albumem, który skutecznie eksploruje polskie tradycje dobrej piosenki gitarowej. I niezupełnym przypadkiem został wydany w tej samej zacnej wytwórni. Naturalnie znakomici, idealnie wyważają rodzime tradycje, szeroko rozumianą polskość oraz światowe wpływy, przez co nie są ani zbyt nachalni w swojej retro stylówie, ani zbyt nowocześni w próbie jej odświeżenia. Dzięki temu Dni Mrozów wydają się być płytą zarówno dla fanów, ot chociażby takiego T.Love, jak i całej zachodniej niezalowej sceny gitarowej (Weezer?), co koniec końców daje chyba całkiem sporą grupę docelową. I chociaż można opisać ich dziesiątkami przywołań, tak jest to zespół na tyle specyficzny oraz „nasz”, że trudno ich z kimkolwiek pomylić. Nawet jeśli grają tylko około 3-minutowe gitarowe piosenki.

Na pewno w dużej mierze jest to zasługa Biernata i jego tekstów, wielokrotnie już otagowanych słowami takimi jak „małomiasteczkowość”, „rock&roll”, „prostota” czy „poezja”, ale cóż powiedzieć skoro to prawda? Słowa są tu w centrum i zdecydowanie służą temu by pozostać w głowie. Proste, chwytliwe, raczej luźne, niż poważne, lecz mimo wszystko całkiem dojrzałe i rozsądne. Kolejna skarbnica cytatów, ale też trzeba przyznać, że tych polskich w ostatnich latach wcale tak wiele nie było. Z perspektywy osoby, która niczego nie oczekiwała i nie zalicza się do grona odwiecznych fanów, absolutnie nie ma na co narzekać, choć słyszałem jakieś pomruki rozczarowań od znajomych entuzjastów Maków. Plotka na mieście głosi, że nie mają racji. -Łukasz Halicki

http://www.myspace.com/makiichlopaki

Frozen Bird: Terry’s Tale

Frozen Bird: Terry’s Tale
[Karrott Kommando, 2012]
Ocena: 4+/6

Unikalność wydaje się być dzisiaj cechą decydującą o życiu lub śmierci muzyków. Tyczy to się zarówno świata wielkich pieniędzy i nieustannie błyskających fleszy, jak również alternatywnej rzeczywistości opierającej się na sprzedaży 100 płyt i obecności 10 fanów na koncercie. W jaki więc sposób unikalne jest Frozen Bird i ich Terry’s Tale? Na poziomie muzyki są barokowym cyrkiem ze sporym bagażem profesjonalnego doświadczenia i wiedzy. Na poziomie koncepcyjnym są spójną, intrygującą historią, która skutecznie unika marketingowej idiotyczności oraz przesadzonego artyzmu. W ten sposób Terry’s Tale okazuje się być wyjątkowo bogatą i czarującą płytą, która już na wysokości pierwszego utworu odsłania większość swoich atutów, tym samym nie operując efekciarskimi sztuczkami, lecz raczej spójnym konceptem, równym poziomem kompozycji oraz czarującą atmosferą. Ta wydaje się być głównie zasługą tajemniczej wokalistki Luli, wspartej znakomitym zestawem muzyków, którzy doskonale czują się w obranej stylistyce bogatego, ambitnego popu z zacięciem barokowym. I jakkolwiek Frozen Bird wykreowali świat bardzo specyficzny i o bardzo ograniczonym zasięgu, tak właśnie jego mikroskopijna unikalność świadczy o jego sile. Znakomity album dla wszystkich poszukujących nieoczywistości w popie. -Łukasz Halicki

http://frozenbird.pl/